sobota, 3 listopada 2012

O zadaniach frontu narodowego


Tekst ukazał się również na http://drogafanatyka.pl 
------------------------------------------------------

Chciałbym, abyśmy na początku cofnęli się o prawie dwieście lat. Rok temu upadło powstanie zwane powszechnie listopadowym. Adam Mickiewicz, który ma trzydzieści cztery lata,  pisze i wydaje trzecią część dramatu pt „Dziady”.  Przedstawia w nim sytuację panującą na terenach dawnej Rzeczpospolitej Obojga Narodów, z naciskiem na Litwę, w której krwawą ręką rządzi namiestnik cara Mikołaja I, senator Nowosilcow. Dramat polskiego wieszcza opisuje cierpienia, jakich doznaje młode pokolenie narodu polskiego. – aresztowania, śledztwa, tortury i zsyłki.
Wtedy zadaniem młodych Polaków była walka o odzyskanie własnego kraju i możliwości stanowienia samemu o sobie. Krótko przed wybuchem powstania listopadowego, Adam Mickiewicz zaszyfrował sposób walki z zaborcą w swoim „Konradzie Wallenrodzie”, propagując walkę „lisią”, ponieważ na walkę „lwią” nie było środków. Niestety, mądrość zawarta w tym utworze nie została odpowiednio odczytana i wykorzystana, a por. Piotr Wysocki pamiętnego roku 1830 poprowadził podchorążych na Belweder.  Nie zamierzam dywagować na temat, czy powstanie było dobrym pomysłem, czy to była psychologiczna konieczność, czy kolejne oddanie pod nóż polskich elit. Chcę jedynie udowodnić, iż tamto pokolenie – tak jak wszystkie pokolenia żyjące w ojczyźnie zniewolonej, wiedziały o konieczności walki o zrzucenie jarzma zaborcy.
Dzięki takiej niezłomnej postawie i pewnym historycznym wydarzeniom, po 123 latach Polska znów wróciła na mapy polityczne jako odrębny kraj. Rok 1918 przyjmuje się za początek suwerennego państwa polskiego. Znów nie chcę prawić szkolnych banałów, o przekazaniu Piłsudskiemu władzy wojskowej, tworzeniu rządu oraz wycofywaniu się obcych wojsk. To inna historia, którą prawdopodobnie większość czytelników doskonale zna. Idźmy dalej.
Z powodu późniejszych złych wyborów Marszałka, sytuacji politycznej w Europie, sprzysiężeniu nazistowskiej Rzeszy z bolszewickim ZSRR, Polska po raz kolejny znalazła się między Scyllą a Harybdą. Niespełna sześć lat po wybuchu II Wojny Światowej, zostaliśmy po raz drugi sprzedani przez Brytyjczyków.  W Jałcie. Wojna została oficjalnie zakończona uściskiem ręki trzech grubych panów, tymczasem Polaków cały czas wywożono w głąb Rosji. W lasach niezłomni partyzanci walczyli aż do 1963 roku, kiedy to zabito ostatniego „zaplutego karła reakcji”, Józefa Franczaka.  Trzy dekady później objawił się  nowy, po Piłsudskim, „wybawiciel” – Lech Wałęsa. Ponownie symboliczny uścisk dłoni, a właściwie symboliczna flaszka wypita w Magdalence(choć bardziej wskazana byłaby tu liczba mnoga), otworzyła nową epokę – Polski już nie socjalistycznej, lecz kapitalistycznej. W takim to kapitaliźmie żyjemy po dziś dzień.
Tamte pokolenia, urodzone między latami  1795-1918 i 1939-89, walczyły o wolny kraj.  Pomimo ich starań, znaczna część żyjących współcześnie między Odrą a Wisłą ciągle NIE JEST ZADOWOLONA. Dlaczego?
Być może dlatego, że niepodległość kraju to nie wszystko. Suwerenność jest bardzo ważna, lecz dla mnie równie ważne jest naród, powoli tonący w bagnie zepsucia moralnego oraz zatracający swoją tożsamość i kulturę. Zatem jakie cele postawić sobie może front narodowy, który najbardziej troszczy się o losy swej ojczyzny?
Wielu uważa, iż najważniejsza jest zmiana osób rządzących, zaś mądrzejsi mówią o zmianie ustroju. Zgoda. To w jakimś stopniu uzdrowi nasz coraz bardziej śmieszny i chory kraj.  
Lecz według mnie ważniejsza jest walka, którą każdy z nas prowadzi dzień w dzień – walka z samym sobą, ze swoimi słabościami: nałogami, chamstwem, ignorancją. Bo jeśli Bóg da, że właśnie nam przyjdzie budować nową Polskę, w której każdy może być szczęśliwy, to cóż stworzymy? Fundamentem musi być wiara, dobroć, prawo oparte na prawie rzymskim i etyce katolickiej. W przeciwnym razie, to co stworzymy nieprzetrwa naporu wszechogarniającego zepsucia – będzie niczym biblijny dom postawiony na piasku.
Boli mnie, iż wśród kibiców – „siły narodu”, uczestników wszystkich wydarzeń patriotyczno-rocznicowych – coraz częściej widać zachowania niegodne. Nie mówię tu o jednym konkretnym wydarzeniu, ale o życiu przeciętnego kibica, zajmującego „Żylety” i „Młyny”. Mówię opierając się na przykładzie kibiców Legii, bo z nimi, jako mieszkaniec stolicy, najczęściej się stykam. Znaczną ich część stanowią osiedlowi dresiarze. Nazwę ich tak, abyście wiedzieli o kogo chodzi. To iż ktoś chodzi w dresie, nie ma żadnego znaczenia.  Zazwyczaj są to ludzie wulgarni, prości, by nie rzecz – prostaccy, którzy niewiele sobą reprezentują. Osoby kierujące fanclubami oraz organizacjami ultrasów, powinny wziąć to pod rozwagę, aby taki stan rzeczy długo się nie utrzymywał. Coraz więcej kibiców zaczyna się interesować historią, co cieszy. Żywię nadzieję, iż kibice zaczną odbudowywać w sobie tożsamość narodu polskiego, w oparciu o jego wysoką kulturę zakorzenioną w ponad tysiącletniej historii. Wołając za testamentem rotmistrza Pileckiego - twórzmy Komitety Odbudowy Ducha Narodu Polskiego!
- Proszę Pana, ale jak tu żyć? Jak sprawić żeby było lepiej?
- Bardzo prosto. Pan zmieni siebie, ja siebie i już będzie trochę lepiej.
02.11.2012 r.

poniedziałek, 29 października 2012

Dwa pytania

Wypocin ciąg dalszy. Przepraszam.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dwa pytania

siedemnaście lat po mojej śmierci
ukończyłem moją czyśćcową pielgrzymkę
i znalazłem się w niebie

wbrew temu co mówili na ziemi istnieje tu czas
tyle że szczęśliwi go nie liczą

tu jest trochę inaczej niż nam mówiono
owszem nie trudno być szczęśliwym
gdyż życie płynie beztrosko

ja jednak cały czas błąkam się
i szukam
szukam swojego szczęścia

***

ostatnio zapisałem się na konfrontację twarzą w twarz z Bogiem
każdemu przysługuje takie prawo
musi tylko poczekać w kolejce
zapisy przyjmuje Urząd Aniołów do Spraw Ziemskich Obietnic

stojąc przed Stwórcą można zadać mu dwa pytania
po dziesięciu lat poszukiwań zdecydowałem się na taki krok

Nie pozostaje mi nic innego
przemierzyłem rajską rzeczywistość z końca do końca
szukałem pośród
Kurdów liberałów praworęcznych murzynów i eskimosów
bez skutku

Gdy stanę przed nim zadam dwa pytania:
- co jeśli jedyna osoba z którą mogę być szczęśliwy nie będzie zbawiona?
- co jeśli ta osoba będzie szczęśliwa z innym?


Warszawa, 28.10.2012 r

sobota, 13 października 2012

Postęp

Do tomiku.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Postęp

Osiągamy coraz większe prędkości
stramy się robić wszystko wydajniej
zmieniać na jeszcze lepsze

tymczasem ludzie żyjący w miastach
wciąż oddychają zatrutym powietrzem

Strzelamy celniej strzelamy dalej
burzymy wszystko jednym wystrzałem
co chwila ktoś inny w krótszym czasie ucieka

tymczasem warto na chwilę refleksji
co się stało z godnością człowieka?

Trudno opędzić się od znajomych
kontaktujemy się non-stop ze sobą
bo są komórki internet ulotny

tymczasem często słychać o ludziach
żyła - samotna umarł - samotny

Słyszymy w telewizji o kolejnym złym człowieku
dyktatorze uzurpującym władzę
zapewne nie ominie go kara surowa

tymczasem strzelają mu prosto w serce
wojna? nie - misja pokojowa

Zwyciężamy na coraz to nowych polach
nauki postępu techniki ciemnoty
rozpędza się ciągle cywilizacji pociąg

tymczasem zapominamy wzmocnić tory
które są zwykłą, międzyludzką dobrocią

Te tory próchnieją sypią się powoli
trzyma je chyba Boska opatrzność
kawałki nawet trochę rdzewieją

tymczasem pociąg się wykolei
naszą ostatnią ludzką nadzieją

13.10.2012 r

czwartek, 27 września 2012

Z zemsty #11

***
Ostatnimi czasy polubiłem Ramiro. Myślę, że on też odnalazł się w nowej sytuacji. Trochę mi go szkoda, bo gdybym ja miał tyle forsy, na pewno nie spędzał bym całego dnia za biurkiem. Cóż. Różni są ludzie. Coraz częściej zachodzę pod Wesołego Wisielca, aby pogadać z Estebanem. Zaś nocami tęsknię do brunetki, którą tam widziałem. Niejednokrotnie wypytywałem sympatycznego grubasa zza lady, kim ona może być. Zawsze słyszę tą samą odpowiedź: nikt jej tu nie zna, nigdy przedtem tu nie była, tak w ogóle mało kto wie o kogo pytam. Mimo to, w każdej wolnej chwili odpalam fejsbuka i szukam, cały czas szukam. Może kiedyś będzie mi dane znaleźć.

Jose Antonio, nasz szperacz numer dwa, wygrzebał niemały talent z Wysp Brytyjskich. Ów talent był aktualnie bez klubu, więc po rozmowie telefonicznej zgodził się przyjechać na testy. Już po pierwszym treningu, na którym Jamil Adam zapierdzielał aż miło, postanowiłem podpisać z nim kontrakt. Ma nam dać młodość, technikę i wytrzymałość w ataku. Póki co będzie musiał się zadowolić rolą jokera.

Remis z Zamorą przyszedł w najgorszym możliwym momencie, bo przed arcyważnym spotkaniem o pozycję lidera z Realem Union - klubem, który jako jedyny z całej ligi wydawał mi się poza zasięgiem. Pierwszy mecz ligowy mieliśmy zagrać u siebie, na Munipical Anduva. Na ten mecz został sprzedany komplet biletów. Ja jako jedyny przewidywałem, iż wynik może zadecydować o mistrzostwie, bo media nie brały nas za kandydatów nawet do awansu. Szczególnie zależało mi na zdominowaniu środka pola tak aby Gorka Brit, jeden z najlepszych zawodników naszej ligi, był odcięty od podań. Dlatego wyjściowa jedenastka wyglądała tak:

Nauzet - Iñaki Garmendia, Álvaro Corral, Aitor Blanco, Iñigo Sarasola (k) - César Caneda, Natxo Garro, Víctor Ormazábal('73-> Jamil Adam) - Ander Lambarri, Mono, Haritz Mujika

Już od pierwszych minut udało się przejąć kontrolę nad meczem. Dokładnie rozgrywaliśmy piłkę, lecz za każdym razem brakowało ostatniego podania, w skutek czego nasi napastnicy mieli mało okazji do zdobycia bramki. Dobre zawody rozgrywał Caneda, który wyłączył z gry Chuchiego - czarodzieja z Unionu. W 29 minucie z lewej strony naszego pola karnego sędzia przyznał rzut wolny dla gości, po faulu Garmendii. Wyżej wspomniany Chuchi posłał krosa w pole karne, a Garro zaspał z kryciem. Hugo stanął przed pustą bramką, a kibice przyjezdni wpadli w szał. Ja również. Niebywale głupio stracona bramka, właściwie przez chwilę nieuwagi. Może tym cechują się drużyny mistrzowskie? Potrafią wykorzystać najmniejszy Twój błąd?
W przerwie powiedział chłopakom, że grają dobrze, lecz mają zacząć stwarzać sytuacje.
Dziesięć minut po mojej przemowie wreszcie mieliśmy klarowną sytuację - sam na sam z bramkarzem wyszedł Mono, strzelił jednak za słabo i golkiper zdołał zatrzymać piłkę.
Prawie kwadrans przed końcem na boisku zameldował się nasz nowy nabytek. Zagrał przyzwoicie, ale nie miał okazji do zdobycia bramki.
Gdy sędzia zagwizdał, jeszcze nie dowierzałem. Przecież byliśmy lepsi, dominowaliśmy cały mecz, zwycięstwo się nam należało. Tymczasem przegraliśmy 0:1 i tym samym straciliśmy fotel lidera.

18.09.2011
Segunda Division Grupa 2 [4/38]
CD Mirandés 0:1 Real Union (Hugo)
MoM: Hugo 7.3 (Real Union)

Po meczu odpowiednio potrząsnąłem piłkarzami, a Realowi Union obiecałem zemstę. Liga dopiero się zaczęła, więc wyścig po mistrzostwo cały czas trwa.
                                                                           *

Dzisiaj w dobrym nastroju szedłem na przedpołudniowy trening. Wstałem skoro świt, ogoliłem się, zjadłem śniadanie, które dzisiaj pitrasił Hector i opuściłem naszą norę. Tego dnia wszystko nastrajało optymistycznie - ptaki śpiewały, drobni sklepikarze krzątali się przed swoimi straganami czekając na klientów. Nawet mijani przeze mnie gimnazjaliści uśmiechali się od ucha do ucha, gdyż tego dnia nie lekcje miały być skrócone z powodu święta. Splendoru wszystkiemu nadawało Słońce - wspaniałe, wrześniowe hiszpańskie słońce, będące dla mnie zawsze czymś bliskim, czymś, co przypomina mi codziennie swym okiem o Starym Kraju.

Gdy pojawiłem się w klubowej szatni, przebierało się tu już kilku co gorliwszych zawodników. Zerknąłem na mojego nowego rolexa, który był drogi ale miał jedną, ważną zaletę - dawał poczucie bycia kimś, wydłużał członka o dobre kilka metrów. Do treningu pozostało dziesięć minut.
Chwilę później zjawił się Humberto z wiadomością, że prezes koniecznie chce mnie widzieć w swoim gabinecie, najlepiej od razu po treningu. Uśmiechnąłem się cynicznie, lecz ze względu na obecność piłkarzy nie skomentowałem tego wyskoku Ramiro, choć miałem wielką ochotę. Zdjąłem koszulę, założyłem koszulkę polo i dres, dając znak piłkarzom do wymarszu na boisko.

Z bramkarzami jak zwykle pracował Mark. Ja z resztą sztabu poprowadziliśmy zajęcia w grupach. Najpierw rozgrzewka, rozciąganie, potem kilka ćwiczeń siłowych. Następnie każdy dostał piłkę. Zgodnie z planem, dziś wdrożyliśmy w życie nowy program - mianowicie 5 minut mniej intensywnych, po czym 2 minuty na pełnych obrotach tak aby tętno wzrosło do 120. Wszystko z piłką przy nodze. Taka zaprawa znakomicie przygotowywała naszych piłkarzy do gry w meczach toczonych w szybkim, rwanym tempie.
Na koniec podzieliłem chłopaków na cztery zespoły i zagraliśmy miniturniej. Pozytywnie wyróżnił się Jamil, strzelec siedmiu bramek. Jak łatwo się domyślić, jego drużyna wygrała.
Po treningu wziąłem prysznic. Pogadałem jeszcze chwilę z Humberto i Hectorem, a następnie udałem się do prezesa.

Wszedłem schodami na górę i przywitałem się z sekretarką, która była brzydką i aspołeczną kobietą w wieku średnim. Prezes, zgodnie ze słowami brzydkiego cerbera był u siebie. Bez zastanowienia otworzyłem drzwi.
Gabinet od czasu mojej wizyty niewiele się zmienił - tylko stos gazet na stole prezesa nieco wzrósł. Ramiro jak zwykle siedział za biurkiem, wpatrując się w ekran laptopa. Czoło przecinała mu pozioma zmarszczka, zdobiąca ową twarz od kiedy przybyłem, by wprowadzić Mirandés do Ligi Adelante. Zobaczywszy mnie, podniósł oczy znad komputera i odpowiedział na moje cyniczne "Dzień dobry, Panie Prezesie".

- Dzień dobry, Helenio. Siadaj.
Starym zwyczajem rozwaliłem się w fotelu z pogardliwym uśmiechem. Ramiro odsunął laptopa na bok i oparł brodę na łokciach, patrząc mi w oczy. Niespotykana u niego wcześniej odwaga.

- Byłem ostatnio na obradach rady miasta. Burmistrz też tam był. Chociaż zjedliśmy wspólnie obiad, nie było to dla mnie zbyt miłe spotkanie. Burmistrz wyśmiał mój, a właściwie twój plan rozbudowy stadionu, a gdy powiedziałem mu, że spodziewam się w tym roku awansu, popukał się w czoło i do końca spotkania się podśmiewał. Nie zwracał bym na to uwagi, ale miasto daje sporo pieniędzy na klub. Po twoich transferach, Helenio, nasza sytuacja finansowa prezentuje się nie najlepiej. Nie będę ukrywał, iż jesteśmy na krawędzi - albo awans albo bankructwo. Tertium non datur. Zaś jeżeli będziemy grać tak jak w poprzednich dwóch spotkaniach...
- Dosyć. - to mówiąc wstałem i już zamierzałem grubiańsko przejść do ofensywy słownej skierowanej ostrzem w burmistrza oraz prezesa. Byłbym to zrobił, ale nie wiedzieć czemu, rzuciłem okiem w stronę laptopa, stojącego teraz bokiem do mnie. Na pulpicie było niewiele plików, ale moją uwagę przykuła tapeta. Przedstawiała zgrabną brunetkę z rudymi pasemkami. Rudą, jak ją często nazywałem w myślach. Cała rzeczywistość zamieniła się w olbrzymią maczugę, wiecie, tę taką podobną do sławnego Kropidła. Kropidło spadło na moją głowę z siłą, przekraczającą dziesięciokrotnie siłę Chrzciciela.
Nie wiem jak długo stałem, bezmyślnie gapiąc się w ścianę. Przez głowę przebiegały setki myśli, a myśli biegły we wszystkich kierunkach.
- Helenio?
- Miałem na myśli dosyć tych wyników, Panie Prezesie. Chłopaki są naładowani, a wyniki przyjdą niedługo. Natomiast z tym burmistrzem pogadamy po sezonie.

Ramiro z wolna pokiwał głową, świetnie maskując zaskoczenie stylem mojej wypowiedzi. Ja zaś pożegnałem się, cichutko wyszedłem i delikatnie zamknąłem drzwi.
Następnie udałem się do domu, aby dostać zawału serca.

poniedziałek, 24 września 2012

Z zemsty #10

***

Herrera staje się nieznośny. Lubuje się w przychodzeniu co dwa dni do mojego gabinetu. Zawsze wtedy rozwala się w fotelu, zaczyna palić(nie znoszę dymu!) i za każdym razem czegoś chce. To namawia mnie, żebym mu zwiększył budżet, innym razem kręci nosem nad naszą bazą treningową, a raz nawet chciał żebym mu stadion rozbudował. Za każdym razem muszę przez średnio godzinę tłumaczyć, ile dostajemy od miasta, ile od sponsorów. Mówię także o wydatkach. Oczywiście, nauczyłem się już co należy robić, aby nie gniewać bestii. Za każdym razem gdy przychodzi, nachodzą mnie refleksje o moim dotychczasowym życiu. Życiu, które już chyba nigdy nie będzie takie jak kiedyś. Może to i lepiej? Coraz częściej uświadamiam sobie, iż tak naprawdę nigdy nie żyłem. Zawsze w pogoni za pieniędzmi, zawsze dociskając pasa, zawsze w pracy.

Herrera zaprosił mnie na mecz wyjazdowy z Zamorą. Mój stan psychiczny jest na tyle opłakany, że nie wiele myśląc postanowiłem pojechać. Przed meczem zjadłem obiad z tamtejszym prezesem, Maximino Martínem, a potem zasiedliśmy w jego loży.

Sam mecz był nudny. Siedzieliśmy milcząc, co i rusz rzucając znudzone spojrzenia na plac gry. Po pół godzinie Zamora rozegrała czwórkową akcję na prawym skrzydle. Alonso świetnie wypuścił Beltrana, a cały nasz blok defensywny zaspał. Nauzet tym razem nie miał szczęścia, bo piłka przeleciała mu między nogami. Spojrzałem obojętnie na Maximo. Przez dobrą minutę spoglądaliśmy sobie prosto w oczy, aż w końcu on wyskoczył z krzesła i drąc się skakał po całej loży. Debil.

W przerwie Helenio musiał mocno naładować chłopaków. Niestety, nie wszyscy odebrali to jak należy. Co dziwne, najmniej zrozumiał jego rodak, Martin Diaz, który w 47 minucie bez powodu wyrżnął głową w przechodzącego zawodnika gospodarzy. Co najlepsze, był zdziwiony gdy sędzia kazał mu zejść z boiska. Może w Urugwaju się takich nie gwiżdże?
Herrera natychmiast zareagował, ściągając z boiska Lambarriego. Za niego wszedł Berto i od tej pory graliśmy systemem 4-3-2.
Dziesięć minut po tych zdarzeniach, Garro wyszedł sam na sam. Golkiper odbił piłkę na bok, do swojego obrońcy. Zanim ten zdążył się obrócić, Mujika dał mu kuksańca w żebra(sędzia nic nie widział), zabrał piłkę i mocno uderzył na bramkę. 1:1.
Maximo zapytał, czy mam żyletki.
Do końca meczu nie udało nam się już nic zrobić, mimo iż na boisku pojawili się Christian i Ernesto. Nudny remis, po nudnej grze. Znów straciłem mnóstwo czasu.

Nauzet - Iñaki Garmendia, Álvaro Corral, Martín Díaz, Iñigo Sarasola (k)('78-> Ernesto) - César Caneda, Natxo Garro, Víctor Ormazábal('78-> Christian) - Ander Lambarri('48-> Berto), Mono, Haritz Mujika

11.09.2011
Segunda Division Grupa 2 [3/38]
Zamora 1:1 CD Mirandés (Beltran, MUJIKA)
'47 cz.k Diaz
MoM: Saul 7.8 (Zamora)

Cóż, może to przytrze nieco Herrerze nosa.

Z zemsty #9

Na kilka minut przed końcem Deadline Day - to jest 31 sierpnia udało nam się sprowadzić jeszcze dwóch graczy. Pierwszy był małym nieporozumieniem, gdyż po wymęczonym zwycięstwie z Gujiuelo zebrałem cały sztab i ruszyliśmy w przysłowiowy melanż. Po dwóch dobach wytężonego trucia się alkoholem i innymi używkami z Magicznej Apteczki Hectora, czułem iż udało mi się rozruszać hiszpańską część sztabu. Latynoska nie potrzebowała zachęty do zabawy - wręcz przeciwnie, trzeba ich było trzymać za mordę, aby szaleli tylko gdy czas oraz obowiązki pozwalają. Deadline Day zastał nas na ostrym kacu. Ów pierwszy, okazał się nie, jak nam podpowiadały zmęczone oczy, 26-letnim środkowym obrońcą, ale osobnikiem o 10 lat starszym. Był jeszcze wolniejszy niż Blanco i Corral. Zawód. Na szczęście, nie zapłaciliśmy ani grosza, gdyż David Charcos był do tej pory bez klubu.
Drugim zawodnikiem okazał się Christian, napastnik wypożyczony z rezerw Levante. Naprawdę nie pamiętam, po co go ściągnęliśmy. Pamiętam tylko dwóch krasnali, którzy nie dawali mi spokoju i przy każdym głośniejszym dźwięku rozłupywali coś ciężkimi, hutniczymi młotami. Szkoda, że na mojej głowie. Po prawdzie, przez kolejne dwa dni czułem się jak gówno.
Kolejnym błędem było nieodesłanie do Betisu Jose Angela, lubiącego chłopców, a także pozostawienie w drużynie takich piłkarzy jak Infante i Barahona. Pozbyliśmy się natomiast Iribasa. Badajoz zaproponował za niego spory procent z przyszłego transferu, a ja nie miałem siły się targować.

Tymczasem figlarz los skojarzył nas w Pucharze Króla ze słabiutkim Tudelano. Marzył mi się triumf w rozgrywkach ligowych, a mieliśmy zbyt krótką ławkę rezerwowych, a aby walczyć z powodzeniem na kilku frontach. Dlatego drużynę w tym spotkaniu miał poprowadzić Humberto. Oczywiście, narzuciłem mu kto ma zagrać. Cel był jasny: przegrać z honorem.
Podstawową jedenastkę stworzyli:

Bruno Costa - Iñaki Garmendia, David Charcos, Martín Díaz, Iñigo Sarasola (k) - José Ángel, Iván Agustín, Natxo Garro - Asier Barahona, Christian, Mono

Humberto sprostał pierwszemu wyzwaniu w swej menedżerskiej karierze i przegrał z honorem 2:1. W dziesiątej minucie bramkę dla nas strzelił Mono, głową przedłużając dobrą centrę Garmendii. Gola do szatni wbił nam Gonzalo, wykorzystując dośrodkowanie Jose Antonio. Prowadzenie Tudelano zapewnił Fernando Esparza, potężnie strzelając w górny róg bramki.

Copa del Rey, Pierwsza Runda
CD Mirandés 1:2 Tudelano (MONO, Gonzalo, Esparza)
MoM: Jose Antonio 8.7 (Tudelano)

piątek, 21 września 2012

Z zemsty #8

Zaledwie trzy dni później musieliśmy spełnić warunki głupawej umowy i zagrać z naszym klubem partnerskim,
CD Numancią. Rywal był zdecydowanie lepszy, a my nie weszliśmy jeszcze w okres przygotowawczy, nie mówiąc o sezonie. Tym niemniej chłopaki spięli poślady i zagrali naprawdę dobry mecz, pechowo przegrywając 1:2. Do siatki wyżej notowanych rywali trafił Mono.
Dzień po tym spotkaniu w naszym klubie pojawił się w celu podpisania kontraktu nowy zawodnik. Nazywał się Bruno Costa, był Portugalczykiem i miał nas uratować od kompromitacji w razie kontuzji Nauzeta.
Przed meczem z Cultular Leonesą, rozwiązał się natomiast problem zmienników na środek obrony. "Na telefon" udało się załatwić Berto, pryszczatego nastolatka posiadającego potencjał mniej więcej taki jak Blanco i Corral razem wzięci. Wypożyczyliśmy go ze Sportingu. Póki co Puyolem nie był, lecz obiecałem sobie, iż będę mu dawał jak najwięcej szans. Natomiast w sprowadzeniu za darmo Martina Diaza(nie mylić z Juniorem) pomógł mi Hector, którego po cichu zacząłem podejrzewać o pozamałżeńskie spłodzenie tegoż Martina. Powiedziałem, że za darmo? Ach tak racja, trzeba mu było za bilet lotniczy zapłacić.
W między czasie zagraliśmy jeszcze trzy sparingi, które były tak nudne, iż w ogóle nie powinienem o nich wspominać. Kronikarski obowiązek jednak każe:

Cultural Leonesa 1:3 CD Mirandés (Iñaki Garmendia, Haritz Mujika, Pablo Infante)
Lleida Esportiu 1:5 CD Mirandés (Ander Lambarri, Haritz Mujika, Natxo Garro, Mikel Iribas, Ramón Borrell)
Lealtad 0:4 CD Mirandés (Natxo Garro, Álvaro Corral, Ander Lambarri, Martín Díaz)

Aż nadszedł dzień ligowego debiutu z G. Do boju posłałem jedenastu moich Spartan:
Nauzet - Iñaki Garmendia, Berto , Álvaro Corral, Iñigo Sarasola - César Caneda - Mikel Martins (k), Natxo Garro - Haritz Mujika, Ander Lambarri, Mono

Mecz zaczął się dla nas dobrze. Rozgrywaliśmy płynne akcje i kreowaliśmy sytuacje bramkowe. W 14 minucie Mujika przyjął na prawym skrzydle podanie od Martinsa. Ściął do środka, minął zwodem rywala, przekraczając linię środkową. Hartiz zagrał prostopadłą piłkę do Lambarriego, który wyskoczył zza obrońców na pełnym gazie i popędził z futbolówką w stronę bramki. Wyszedł sam na sam z bramkarzem.
- Nie trafi - mruknął Humberto.
Lecz Ander tego dnia był w formie i bramkarz drużyny przeciwnej nie miał nic do powiedzenia wobec płasko uderzonej piłki, która zatrzepotała w siatce. Wyskoczyłem z ławki i przybiłem piątkę Humberto, a kilku rezerwowych przyjacielsko poklepałem po tyłku. Czułem się jak Maradona.
Po strzelonej bramce mecz się zaostrzył. Po jednym z brutalnych wślizgów z boiska znieśli Martinsa, a ja posłałem w bój Arroyo. Mujika szedł do środka pola. Z ulgą odebraliśmy gwizdek kończący pierwszą połowę.
W drugiej było jeszcze ostrzej i jeszcze nudniej. W efekcie sędzia poczęstował graczy obydwu drużyn łącznie 10 żółtymi kartkami. 1:0 udało się dowieźć do końca.

Segunda Division Grupa 2 [1/38]
Guijuelo 0:1 Mirandés (Lambarri)
MoM: Jonathan 7.6(Gujiuelo)